Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   267   —

reszta nas, chociaż z trudnościami. Ze skały wyrastało tutaj drzewo, o którego pień obwiązano lasso. Obok rosły krzaki, które kryły ścieżkę. Ponieważ z powodu ciemności kierowaliśmy się nie wzrokiem, lecz dotykiem, przeto posuwaliśmy się powoli, macając rękami, dopóki się Old Death nie zatrzymał. Oparci o skałę czekaliśmy na to, co nastąpi. Na dolinie panowała iście grobowa cisza. Jakkolwiek słuch wytężałem, nie zdołałem dosłyszeć nic prócz cichego węszenia Old Deatha.
— Głupcy ci Komancze! Nie prawdaż, sir? — rzekł — Po tamtej stronie czuć konie i to będące w ruchu. To zupełnie co innego, aniżeli konie stojące. Nad końmi, stojącemi spokojnie, leży ich woń gęsta i nieruchoma; można, żeby się tak wyrazić, nos w nią wsadzić. Kiedy się jednak konie ruszają, woń także zaczyna się poruszać, rozdrabia się i łatwo się podnosi. Brzmi to nieprawdopodobnie, a jednak doświadczony westman pozna z gęstości lub rzadkości tej woni, czy ma przed sobą konie stojące, czy w ruchu. Oczywiście przy spokojnem powietrzu. Teraz nadlatują z prawej strony takie lekkie odorki końskie, a moim starym uszom wydało się, że doleciał je odgłos potknięcia się konia na miękkim, trawiastym, gruncie. Kalkuluję sobie, że Komancze popędzili teraz ku wejściu, aby się przebić tamtędy.
Wtem zabrzmiało wołanie:
— Ntsa-ho!
To słowo oznacza: „teraz.“ W chwilę potem huknęły dwa strzały z rusznicy Winnetou, nastąpiły strzały rewolwerowe, poczem rozległo się wycie, nie do opisania. Dzikie wrzaski Indyan przerywały powietrze, tomahawki zabrzęczały. Walka wybuchła.
Lecz nie trwało długo, a poprzez parskania, rżenie koni i wściekłe krzyki Komanczów przebiło się zwycięskie: iwiwiwiwiwi Apaczów. Usłyszeliśmy, że Komancze cofnęli się w dzikim popłochu. Ich kroki i tupot kopyt oddalały się ku środkowi doliny.
— Nie mówiłem? — szepnął Old Death. — Właściwie nie powinniby na siebie uderzać. Apacze trzy-