Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   239   —

— Twoje wyjaśnienie zadowoliło wodza Komanczów. Niech moi biali bracia odejdą ze mną!
To wezwanie zwrócił do Old Deatha i do mnie, lecz skut skinął na Langego, żeby poszedł za nami z synem i Samem.
— Dlaczego mój brat przywołuje także swoich towarzyszy? — zapytał wódz.
— Ponieważ sądzę, że będą mi wkrótce potrzebni. Chcemy być w niebezpieczeństwie razem.
— Niema żadnego niebezpieczeństwa!
— Mylisz się niestety. Czy ciebie krzyk sowy nie zastanowił? Wszak to człowiek go wydał.
— Biały Bóbr zna głos wszystkich ptaków i umie odróżnić je od głosów, udanych przez gardło ludzkie. To była prawdziwa sowa.
— A Old Death wie, że Winnetou potrafi głosy wielu zwierząt naśladować tak wiernie i dokładnie, że niepodobna ich od prawdziwych odróżnić. Proszę cię, bądź ostrożny! Dlaczego ten biały szturknął w ogień? To był znak umówiony, który mu dać polecono.
— W tym celu musiałby się był z Apaczami porozumieć, a przecież on nie mógł spotkać się z nimi!
— W takim razie ktoś inny umówił się o to z nimi, a blada twarz otrzymała rozkaz dania znaku, abyście właściwego zdrajcy nie poznali.
— Czy sądzisz, że są pośród nas zdrajcy? Ja w to nie wierzę. A nawet gdyby tak było, to nie mamy powodu bać się Apaczów, gdyż nie zdołają przejść przez straże, ani po skałach.
— To nie jest tak zupełnie wykluczone. Przy pomocy lassa można się spuszczać z miejsca na miejsce, ponieważ... Słuchaj!
Zabrzmiał znowu krzyk sowy i to nie z góry lecz z dołu w pewnej odległości.
— To ptak — rzekł wódz bez niepokoju. — Wszelkie obawy zbyteczne!
— Nie. Do wszystkich dyabłów! Apacze są w samym środku doliny! Słyszysz?