Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   238   —

poważy jeszcze raz w ten sposób ogień potrącić, dam kulą w łeb bez pardonu!
— Przeklęta z wami sprawa! Zachowujecie się zupełnie tak, jak gdybyście byli tu panem.
— Ja też nim jestem, a wy jesteście moim jeńcem, z którym się załatwię w dyabelnie krótki sposób, jeśli mi się nie spodoba wasza fizyognomia. Nie wyobrażajcie sobie, że oszukacie Old Deatha!
— Czy mamy, sennores, pozwolić na to, żeby on z nami tak się obchodził?
To pytanie zwrócone było do reszty białych. Old Death miał w rękach oba swoje rewolwery, a ja moje, obok nas stanęli obaj Langowie i Sam również z rewolwerami. Bylibyśmy strzelili do każdego, ktoby był na tyle nieostrożny i sięgnął po broń. W dodatku zawołał wódz do swoich ludzi:
— Nałóżcie strzały!
W tej chwili zerwali się Komancze i tuziny strzał zwróciły się ku białym, siedzącym w samym środku między ostrzami grotów.
— Widzicie! — zaśmiał się Old Death. — Jeszcze was chroni kalumet. Pozostawiono wam nawet broń, ale skoro tylko który z was wyciągnie rękę po nóż, skończy się pokój z wami.
Wtem odezwał się znowu pisk i krzyk sowy, jakby prosto z nieba. Ręka Gibsona drgnęła, jak gdyby nią chciał znowu sięgnąć do ognia, ale nie miał odwagi tego uczynić. Wódz zwrócił się do Topiów z przerwanem przedtem pytaniem:
— Czy moi bracia wiedzą całkiem dokładnie, że Winnetou znajduje się po drugiej stronie rzeki Conchos?
— Tak, wiedzą — odrzekł starszy.
— Niech się namyślą, zanim mi dadzą odpowiedź!
— Oni się nie mylą. Byli ukryci w zaroślach, kiedy on przechodził i widzieli go.
Wódz pytał dalej, a Topia odpowiadał odrazu. W końcu rzekł Biały Bóbr: