Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

że nie siedzicie z wojownikami Komanczów, lecz przy bladych twarzach.
— Old Death stawia więcej pytań, niżby powinien. Siedzimy tutaj, ponieważ tak nam się podoba.
— Ale wzbudzacie w nas przez to mniemanie, że Komancze gardzą Topiami. To wygląda, jak gdyby chcieli z was korzystać, lecz nie cierpieli was przy sobie.
Na tę obelgę wybuchnął czerwonoskórzec:
— Nie mów słów takich, bo będziesz musiał z nami walczyć. Przedtem siedzieliśmy z Komanczami, a teraz przyszliśmy do bladych twarzy, aby od nich się czegoś nauczyć. A może nie wolno nam dowiedzieć się, co się dzieje w okolicach i miastach bladych twarzy?
— Nie, to wolno. Ja postępowałbym jednak ostrożniej, będąc na waszem miejscu. Oko twoje widziało śnieg wielu zim; powinienbyś zatem domyśleć się, do czego ja zmierzam.
— Skoro nie wiem, to mi powiedz! — zabrzmiała szydercza odpowiedź.
Old Death przystąpił teraz do niego, pochylił się nad nim nieco i zapytał głosem surowym:
— Czy wy wypaliliście z Komanczami fajkę pokoju i wydmuchnęliście przez nosy dym kalumetu?
— Tak.
— Jesteście więc ściśle obowiązani czynić tylko to, co im korzyść przyniesie.
— Czy sądzisz może, że nie chcemy tego uczynić?
Obaj patrzyli sobie ostro w oczy. Zdawało się, że ich spojrzenia pochwycą się wzajem szponami i zaczną z sobą walkę. Po chwili odrzekł Old Death:
— Widzę po tobie, że mnie zrozumiałeś i odgadłeś moje myśli. Gdybym zechciał je wypowiedzieć, bylibyście zgubieni obaj.
— Uff! — zawołał czerwonoskóry, zrywając się z ziemi i chwytając za nóż.
Syn jego podniósł się także groźnie i wydobył tomahawk z za pasa. Old Death jednak odpowiedział na