Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —

zawsze śmiertelnymi wrogami Apaczów. To też napadli na ich obóz, wystrzelali, co tylko się nie poddało, a resztę zabrali do niewoli razem z namiotami i końmi.
— A co potem?
— Co potem, sir? Mężczyzn wedle obyczaju poprzywiązywali do pali męczeńskich.
— Kalkuluję sobie, że taki obyczaj nie może być przyjemnym dla tych, których przypiekają i szpikują żywcem nożami. Panowie Francuzi mają to na sumieniu! Oczywiście, że Apacze wyruszyli natychmiast, aby się zemścić?
— Nie. To przecież tchórze!
— Pierwszy raz słyszę coś podobnego. W każdym razie nie przyjęli tego spokojnie.
— Wysłali kilku wojowników dla naradzenia się nad tem z wodzami Komanczów. Narady te odbywały się u nas.
— W forcie Inge? Czemu tam?
— Bo to był grunt neutralny.
— Ładnie! Pojmuję. Czy wodzowie Komanczów przybyli?
— Pięciu wodzów z dwudziestu wojownikami.
— A ilu było Apaczów?
— Trzech.
— Z ilu towarzyszami?
— Bez towarzyszy.
— Hm! I wy mówicie, że to tchórze. Trzej ludzie mieli odwagę puścić się w sam środek wrogiego kraju na spotkanie z dwudziestu pięciu przeciwnikami! Panie, jeśli choć trochę znacie Indyan, musicie zaświadczyć, że to bohaterstwo. Jaki był wynik narady?
— Nie pokojowy, gdyż waśń pogłębiła się jeszcze bardziej. Wkońcu rzucili się Komancze na Apaczów. Dwu z nich zakłuto, trzeci zaś, chociaż ranny, dostał się do konia i przesadził trzyłokciowe ogrodzenie. Komancze ruszyli za nim w pogoń, ale nie zdołali go doścignąć.
— I to się stało na neutralnym gruncie, pod osłoną fortu i nadzorem majora wojsk Unii. Jakże zdradziecko