Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   434   —

to jednak bladych twarzy jest tyle, że mogliby przeciwko nam wysyłać coraz to nowe gromady, gdy tymczasem my nie zdołalibyśmy naszych strat uzupełnić. Zwycięstwa wyniszczyłyby nas nieco powolniej wprawdzie, ale tak samo pewnie jak klęski. To musiałem sobie powiedzieć, kiedy siedziałem w nocy przy moich zmarłych i postanowiłem zaniechać mojego planu. Chciałem się zadowolnić pojmaniem mordercy i zemścić się na tych, którzy dają mu pomoc i przychodzą, by uderzyć na nas. Ale i to odradził mi mój brat, Old Shatterhand, zemsta więc moja ograniczy się teraz do tego, że pochwycę i ukarzę Santera. Keiowehów puścimy wolno.
— Te słowa wprawiają mnie w dumę z przyjaźni, która nas łączy; nigdy ci ich nie zapomnę. Chociaż nie możemy tego twierdzić napewno, jesteśmy mimo to obaj przekonani, że Keiowehowie nadciągną. Idzie tylko o to, żeby się dowiedzieć, kiedy przybędą.
— Dzień ich przybycia tu jest dzisiejszy. — rzekł tonem tak stanowczym, jak gdyby szło o stwierdzenie faktu zupełnie pewnego.
— Jak możesz o tem sądzić tak pewnie?
— Wnoszę z tego, co mówiłeś o waszej jeździe. Keiowehowie udali, że wracają do wsi, aby was zwabić za sobą, a zdążają właściwie tutaj; musieli więc bardzo okrążać, bo inaczej byliby pojawili się wczoraj. Istniały też inne jeszcze powody tego opóźnienia.
— Jakie powody?
— Pierwszy: Sam Hawkens, którego tu oczywiście nie sprowadzą, lecz odeślą do swoich do domu. Na to trzeba było wybrać odpowiedni czas i miejsce, a może nawet zaczekać na sposobność, któraby się nastręczyła przypadkiem. Tak samo musieli pchnąć posłańca z doniesieniem o waszem przybyciu.
— Aha, sądzisz, że wojownicy wyjechali naprzeciw nas ze wsi?
— Tak. Wojownicy, z którymi mieliście do czynienia tam nad wyschłą rzeką, chcieli was pociągnąć za sobą, nie mieli jednak czasu was zaczepić w tym celu,