Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   344   —

— Jaką?
— Pomów z naszym ojcem, Inczu-czuną! Poproś go, by mi pozwolił pójść do wielkich miast bladych twarzy! On nie odmówi, bo...
Więcej nie słyszałem, gdyż poczołgałem się cicho napowrót. Wydało mi się to niemal grzechem, że podsłuchałem tę rozmowę rodzeństwa. Jakżeż pragnąłem, żeby tego nie zauważyli! Jakaż bowiem wyniknęłaby z tego kolizya dla nich i dla mnie. Należało teraz podczas powrotu być ostrożniejszym, niż podczas zbliżania się. Najdrobniejszy szelest, najmniejszy przypadek mógł zdradzić, że poznałem tajemnicę pięknej Indyanki, a wtedy musiałbym tego samego dnia pożegnać mych czerwonych przyjaciół.
Szczęściem udało mi się wycofać niepostrzeżenie. Oddaliwszy się tak, że mnie nie mogli usłyszeć, podniosłem się z ziemi i obszedłem polanę dokoła, dopóki nie natrafiłem na ich ślad. Po nim zrobiłem kilka kroków po tej stronie, z której Nszo-czi się mnie spodziewała, na polanę i zawołałem:
— Niechaj mój brat Winnetou tutaj przejdzie!
Ponieważ nikt się nie poruszył, powtórzyłem wezwanie:
— Niech mój brat przejdzie, bo go widzę!
Nie pokazał się pomimo tego.
— Siedzi tam w krzaku dzikiej śliwy.
Na to rozdzieliły się gałęzie i Winnetou wyszedł, ale sam. Nie mógł tam siedzieć dłużej, ale chciał jeszcze zataić kryjówkę siostry i zapytał:
— Czy mój brat Old Shatterhand znalazł Nszo-czi?
— Tak.
— Gdzie?
— Tam, gdzie jest ukryta w zaroślach.
— W jakich zaroślach?...
— W tych, do których mnie jej ślad prowadzi.
— A czyż widziałeś jej ślady?
Brzmiało w tem wielkie zdziwienie. Wątpił, czy mogłem powiedzieć nieprawdę, o jej śladach sam nic nie wiedział, a ponieważ nie odstąpił jej ani na chwilę,