Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

tylko w czasie przesłuchania byli tacy surowi, by nam strachu napędzić. Wyrok będzie brzmiał znacznie łagodniej.
— Sir, niech wam się to nie zdaje! Czy wyobrażacie sobie, że pozwolą nam ocalić się za pomocą pływania?
— Tak.
— Głupstwo i jeszcze raz głupstwo! Jeśli to umówione, to każą wam popłynąć, ale wiecie dokąd?
— No?
— Prosto w paszczę śmierci. Potem, kiedy zginiecie, przypomnijcie sobie, że miałem słuszność, hi! hi! hi!
Ten osobliwy człowieczek potrafił nawet w tak ciężkiem położeniu, jak nasze, prychać śmiechem ze swych, wątpliwych zresztą, dowcipów. Wesołość jego trwała jednak krótko, gdyż właśnie skończyła się była narada, wojownicy, którzy wzięli w niej udział, cofnęli się do półkola, a Inczu-czuna oznajmił donośnym głosem:
— Posłuchajcie, wojownicy Apaczów i Keiowehów tego, co postanowiono względem tych czterech pojmanych bladych twarzy! W radzie starszych zapadła uchwała już przedtem, że będziemy ścigać ich w wodzie, potem każemy im walczyć z sobą, a wkońcu chcieliśmy ich spalić. Lecz najmłodszy z nich, Old Shatterhand, powiedział słowa, w których znajdowały się ustępy z mądrością dojrzałego wieku. Zasłużyli na śmierć, lecz zdaje się, że przecież nie myśleli tak źle, jak sądziliśmy przedtem. Dlatego znieśliśmy postanowienie poprzednie i pozwolimy, żeby Wielki Duch rozstrzygnął między nami a nimi.
Zatrzymał się, prawdopodobnie, aby powiększyć zaciekawienie słuchaczy, a Sam skorzystał z tego i zauważył:
— Do wszystkich piorunów! To zaczyna być zajmujące, wielce zajmujące! Czy wiecie, o co mu chodzi?
— Domyślam się. — odrzekłem.
— No, o co?
— O pojedynek, tak zwany sąd boży. Czy słuszny mój domysł?
— Tak, pojedynek w każdym razie, ale między kim? Jestem niezmiernie tego ciekawy.