Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   260   —

— I ja tak sądzę. Prawdopodobnie zdołamy się ocalić.
— Tylko bez zbyt wielkich urojeń! Jeśli każą nam walczyć o życie, to postarają się o utrudnienie tego. Są jednak przykłady, że biali jeńcy odzyskiwali wolność w ten sposób. Czy uczyliście się pływać, sir?
— Tak.
— Ale jak?
— Tak, że nie potrzebuję obawiać się Indyan.
— Tylko bez urojeń! Oni pływają jak szczury wodne, jak ryby.
— A ja jak wydra, która ryby łowi.
— Blagujecie!
— Nie. Pływanie było dla mnie najmilszem zajęciem. Czy słyszeliście o pływaniu w stojącej postawie?
— Tak.
— Czy umiecie tak pływać?
— Nie; nie widziałem tego jeszcze nigdy.
— Więc być może, że to dziś zobaczycie. Jeśli idzie o to istotnie, żeby mi dać sposobność ocalenia życia za pomocą pływania, to jestem prawie pewien, że dzień dzisiejszy przeżyję.
— Życzę wam tego, sir! Spodziewam się, że i nam nie poskąpią takiej sposobności. To zawsze lepsze, niż wisieć u tego pala. Wolę przecież zginąć w walce, niż żeby mię zamęczono.
Nie, przeszkadzano nam w rozmowie, gdyż Winnetou stał, nie zważając zresztą na nas, z ojcem i z Tanguą i rozprawiał o czemś z nim, a reszta Apaczów, którzy mnie przyprowadzili, zajęta była utrzymywaniem porządku w półkolu, utworzonem dokoła nas i przed nami.
W środku siedziały dzieci, a za niemi dziewczęta i kobiety, przy których znajdowała się także Nszo-czi. Spostrzegłem, że rzadko kiedy odwracała głowę odemnie. Dalej zajęli stanowiska starsi chłopcy, a za nimi wojownicy. W chwili właśnie, kiedy Sam wypowiedział ostatnie słowa, zabrał głos Inczu-czuna, który stał z Winnetou i z Tanguą między nami a widzami, i rzekł tak donośnie, że go wszyscy mogli dosłyszeć: