Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 03.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za nimi szła lektyka Ellen Butler, obok jechał jaj ojciec. Pochód zamykało kilku rafterów.
Wąski kenjon piął się dość stromo wgórę; może po godzinie drogi wyszedł na drugą, otwartą równinę skalną, którą, jak się zdawało, otaczała ciemna masa Rocky-mountains. Popędzono konie. Szybką jazdę przerwała okoliczność bardzo radosna dla jeźdźców. Ujrzane mianowicie stado antylop widlastych i udało się dwie z nich okrążyć i zabić. W ten sposób zdobyto dostateczną ilość prowiantu na cały dzień.
Góry zbliżały się coraz bardziej. Około południa, kiedy promienie słońca poczęły dokuczać, dotarto do wąskiej pochyłości na skraju skalnej równiny.
— To początek kenjonu, prowadzącego nad rzekę, — objaśnił Winnetou, wjeżdżając na pochyłość.
Zdawało się, że jaki olbrzym wyciął dłutem w twardym kamieniu głęboki, coraz głębszy tor. Ściany na prawo i lewo, początkowo zaledwie dostrzegalne, potem wysokości człowieka, sięgały coraz wyżej, aż wreszcie zdawały się zlewać wgórze. Wgłębi było ciemno i chłodno. Ze ścian sączyła się woda, zbierając na dnie tak, że spragnione konie mogły się napić. Kenjon ten nie miał żadnego zakrętu. Wycięty był w skale tak prosto, że, zanim jeszcze dosięgło się końca, widać już było jego kraniec.
Kiedy tam jeźdźcy dotarli, nieomal osłupił ich widok doliny Grand-river. Miała szerokości może pół mili angielskiej; środkiem płynęła rzeka, wywabiając po obu stronach bujne pasma trawy, zamknięte prostopadłemi ścianami kenjonu. Dolina biegła z północy na południe, prosto jak wytknięta strzałem, a obie ściany skalne nie