u czerwonoskórych. Tak przynajmniej myślał Knox.
— Naturalnie; — rzekł — muszą wiedzieć, co uczyniliśmy, bo jechaliśmy przecież z nimi i od tygodni już jesteśmy razem. Zapytaj Old Shatterhanda; ten ci wyjaśni i udowodni, że nie możemy być tymi, za których nas uważasz.
— Mylicie się — oświadczył westman. — Nie popełnię kłamstwa, aby was wydrzeć zasłużonej karze. Wiecie, co o was myślę; powiedziałem to i zdania nie zmieniam.
— Do pioruna! Jeśli tak, to i ja wiem, co mam robić. Nie chcecie nas ratować? Dobrze; zginiecie razem z nami! — A zwracając się do wodza, mówił dalej: — Dlaczego nie każesz związać i tych czterech? Oni także brali udział w rabunku koni, a właśnie od ich kul padło najwięcej waszych ludzi!
Była to niezwykła bezczelność, ale natychmiast eż nastąpiła kara. — Oczy wodza zabłysły, rzucając wprost pioruny, kiedy wrzasnął na Knoxa:
— Tchórzu! Nie masz odwagi sam ponosić winy i zrzucasz ją na innych, wobec których jesteś smrodliwą ropuchą. Dlatego kara twoja rozpocznie się nie dopiero, przy palu męczeńskim, ale już teraz. Zabiorę ci skalp, a ty będziesz żył i będziesz go widział u mego pasa. Nani wicz, nani wicz! — mój nóż! mój nóż!
— Na miłość boską! — zawołał zagrożony. — Za życia oskalpowany? Nie, nie!
Wykonał skok, chcąc uciec, ale wódz równie szybko, jak on, skoczył za nim i chwycił go za kark; krótkie przyciśnięcie silną ręką i Knox zawisnął w niej bezwładnie, jak szmata. Jeden z Indjan przyskoczył, podając wodzowi nóż; ten wziął go, rzucił napół uduszonego na ziemię i ukląkł nad nim; — nastąpiły trzy szybkie
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/188
Wygląd
Ta strona została skorygowana.