Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 02.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czyby mi nie mogła powiedzieć, dokąd uszli mordercy drugiej bladej twarzy?
Kiedy Hartley odwrócił głowę, ujrzał Indjanina, klęczącego obok z nożem w ręce. Słowa te dowodziły, że dobrze odczytał ślady i z nadzwyczajną bystrością wytłumaczył je sobie. Nie uważał jankesa za mordercę, a ów uspokojony tem, odpowiedział:
— Ukryłem się przed nimi. Dwu udało się na prerję, a trzeci rzucił tu trupa; ja pozostałem w ukryciu, bo nie wiem, czy on już odszedł, czy jeszcze nie.
— Odszedł! Ślad jego prowadzi przez zarośla, a potem na wschód.
— Udał się do farmy, aby mnie ścigać. Ale czy rzeczywiście niema go już tutaj?
— Nie, mój biały brat i ja jesteśmy jedynemi żywemi istotami. Wyjdź na wolne miejsce i opowiedz mi, co zaszło.
Czerwony doskonale władał angielskim, a to, co mówił, i sposób, w jaki przemawiał, natchnął jankesa zaufaniem; wypełznął z zarośli i ujrzał, kiedy już krzaki miał za sobą, że konie były uwiązane na boku na dość długich linewkach. Czerwony przyglądał się białemu wzrokiem, który zdawał się wszystko przenikać, a potem rzekł:
— Od południa nadeszło dwu ludzi; jeden ukrył się tutaj; tym byłeś ty; drugi poszedł dalej na prerję. Potem przybyło trzech jeźdźców, którzy go ścigali; ci wpakowali mu kulę w głowę. Dwóch odjechało. Trzeci wziął trupa na konia, podjechał ku zaroślom, wrzucił go tutaj, a potem ruszył galopem na wschód. Czy tak?
— Tak. Zupełnie tak! — potwierdził Hartley.