Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjrzałem się bestjalskiemu wyrazowi jego twarzy, zrozumiałem, czemu opuściła go squaw.
— Wątpię, czy dostaniesz te skalpy, — odpowiedziała jego władczyni.
— Czemu?
— Nie jesteś sam. Skoro tylko przybędziemy do Jasnej Skały i skoro opowiem sennorowi Meltonowi i Mogollonom, że szubrawcy uciekli i jadą do nich, natychmiast rozpocznie się wielka obława na owe psy. A wówczas skalpy zedrą z nich Mogollonowie.
— Zadowolę się tem, że zobaczę właścicieli skalpów na palu męczeńskim. Pragnę, aby...
Nie mógł dokończyć zdania, ponieważ:
Uff, uff, uff! — rozległo się przy ognisku. Yuma skoczyli na równe nogi i wrazili z początku zdumione, a następnie uradowane spojrzenia w człowieka który wystąpił z zagajnika. Widzieliśmy go także. Był to Melton.
— Jonatan! — zawołała Judyta, zrywając się z ziemi.
— Judyta! — odpowiedział.
Padli sobie w objęcia. Odpowiedzi krzyżowały się z zapytaniami:
— Skąd przychodzisz? — zapytał.
— Z puebla. A ty?
— Z Jasnej Skały. Dokąd dążysz?
— Do Mogollonów. A ty?
— Do puebla, do ciebie, jak łatwo możesz sobie wyobrazić.