— Po pierwsze, nie będziemy mogli pośpieszyć Nijorom z pomocą, po wtóre, nie zdołamy umknąć przed Mogollonami, którzy rzucą się za nami ławą. Czy mój brat myśli, że jeńcom się co złego stanie pod nieobecność wojowników?
— Nie. Ląkać się o nich należy dopiero po powrocie Meltona.
— A więc mogą pozostać. Są tu bezpieczniejsi, niż gdybyśmy się mieli wlec z nimi i opędzać przeważnej liczbie wrogów. Jedziemy do Nijorów, aby ostrzec i wspierać. Jeśli Mogollonowie klęskę poniosą zmusimy ich, aby wydali nam nietylko lady i adwokata, ale także Meltona.
— Dobrze! Kiedyż jedziemy?
— Kiedy Melton odejdzie ze swym oddziałem. Gdybyśmy już teraz pojechali, to, dążąc za nami, odkryłby nasz ślad.
— Czy nie możemy obrać innej drogi?
— Tak, ale czy nie lepiej jest zostać, dopóki nie przekonamy się, że Melton istotnie wyruszył?
— Nie. Jestem święcie przekonany, że się tak stanie, jak zapowiedział. Skoro wyruszymy po nich, będziemy musieli dreptać im po piętach i marudzić, gdyż nie będą jechali tak szybko, jak my powinniśmy, o ile mamy zawczasu ostrzec Nijorów. Wszak po drodze muszą się za nami rozglądać. Proponuję więc, albo natychmiast opuścić to miejsce, albo zostać tutaj i odbić jeńców.
Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/37
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.