Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musiałbym się bardzo mylić, gdyby było inaczej. Skoro się rozwidni, zobaczymy.
Przystanąłem, ponieważ zdawało mi się, że widzę przed sobą ciemną postać. To nie mógł być Mogollon. Usłyszeliśmy głos Winnetou.
— Moi bracia mogą się zbliżyć. To nie wróg.
Trzymał sztuciec w ręku. Rzekł:
— Moi bracia weszli do wody, — musieli płynąć z nurtem — dlatego stanąłem na tem miejscu, gdyż stąd najlepiej mógłbym pośpieszyć z pomocą. Chodźcie ze mną do Emery’go.
— Czy nie napotkamy posterunku?
— Nie. Skoro rozległ się okrzyk, strażnicy wszyscy zbiegli się do obozu.
Emery promieniał z radości, kiedy nas zobaczył. Wyżęliśmy ubranie, jak mogliśmy, i zabrali wszystkie zostawione przed wyprawą przedmioty. Kiedy, opowiadając jej przebieg, zatrzymałem się nad pugilaresem, rzekł Winnetou:
— Mój brat nie powinien był go zabierać. Melton spotrzeże stratę.
— Niech tam!
— I domyśli się naszej obecności.
— Może otworzy torbę dopiero jutro, lub za kilka dni. A jeśli nawet zauważy zniknięcie pieniędzy, czy musi właśnie o nas pomyśleć? Czy nie mogli go okraść Mogollonowie wówczas, gdy lekkomyślnie zostawił torbę w namiocie? Kto wie, jak dawno do niej nie zaglądał. Może również pomyśleć, że już