Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w obozie, to nawet trzydziestu wojowników nie potrafiłoby ich zachować przed bystrością Old Shatterhanda i Winnetou.
Poczciwy wódz Mogollonów był o nas dobrego mniemania. Niestety, wszystkie jego przypuszczenia i wyrachowania okazały się zgoła fałszywe. Gdyby przypuszczał, a cóż dopiero gdyby wiedział, że ja znajduję się wpobliżu i podsłuchuję, nie ciągnąłby z takim spokojem:
— Powóz musielibyśmy i tak ze sobą zabrać, gdyż jeńcy nie umieją utrzymać się w siodle i hamowaliby szybkość wyprawy.
— Ale, skoro nie zdołamy przeprowadzić go przez wąwóz, będą i tak musieli jechać konno, — rzekł najstarszy.
— Przekonamy się, czy aby wąwóz jest naprawdę tak wąski. Skoro jutro rano wyruszymy, zostawimy za sobą jeńców pod należytą osłoną. Pojadą za nami po kilku godzinach. Dotrzemy do wąwozu wcześniej od nich i, być może, zdołamy rozszerzyć wąskie przejście.
— Czy możemy tracić tyle czasu?
— Nie wymaga ta praca wiele czasu. Tomahawkiem szybko odrąbiemy boki głazów. Howgh!
To słowo oznaczało zakończenie narady. Ponieważ wódz umilkł, milczeli także wojownicy. Wiedziałem, że ponowna rozmowa może się rozpocząć jedynie po długiej pauzie, nie zamierzałem zaś tak długo czekać. Wycofałem się więc ku krzewinie i skręciłem na lewo, gdzie stał powóz. Po przeciwległej stronie jezior-