Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Czy takim jeńcom pozwolimy porozumiewać się ze sobą? Mogą wszak omówić plan ucieczki, albo uwzgodnić swoje zeznania.
— Niech tam! Kpimy sobie z ich zeznań, mamy dosyć dowodów. Czy nie rozumie pan, czemu ich ułożyłem przy sobie?
— Ze złośliwości, jedynie ze złośliwości, master Dunker. A może nie?
— Nie, nie ze złośliwości. Najwyżej możnaby było nazwać mnie sowizdrzałem. Po tem, co się wydarzyło, nie sądzę, aby oboje rozmawiali ze sobą słodko. Chciałbym ich rozjątrzyć. Spójrzno pan, jakiemi obrzucają się spojrzeniami! Jakież miny jadowite stroją! Well, muszę śpieszyć do nich, aby się przysłuchać!
Zbliżył się i usiadł u ich wezgłowia, tak, że nie mogli go zobaczyć. Twarz tego starego psotnika świadczyła, że bawił się wyśmienicie rozmową obojga.
Położyłem się w cieniu drzew i uciąłem sobie drzemkę. Wszak należało się spodziewać, że noc dzisiejsza nie zostawi mi czasu na sen.
Pozwolono mi smacznie się przespać. Skoro mnie obudzono, czułem się pokrzepiony. Były dwie godziny przed zachodem słońca. Pozwolonoby mi dłużej spać, gdyby Jonatan i Judyta nie domagali się uporczywie rozmowy ze mną. Kiedy się do nich zbliżyłem, zawołała Judyta gniewnie:
— Panie, czemu zetknięto mnie z tym człowiekiem? Jeśli ten morderca, ten szubrawiec, który z trwogi rzucił do wody tyle pieniędzy, który mnie