Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przywiozłem z gór. Jest ich tam więcej.
— Jeszcze więcej? Mówicie z takim spokojem, jakby tu chodziło o kupę śmieci!
Pah! Złoto nie daje szczęścia. Pieniądze są mi potrzebne do zawarcia małżeństwa, o którem wam mówiłem.
— Niestety, niestety. Nie bierzcie mi za złe, sennor, ale muszę was ostrzec, że popełniacie niezmierne głupstwo. Mogliście dostać wcale inną żonę, a w dodatku tęgiego teścia.
— Nie przeczę, że to coś warte, — rzekł Gerard z uśmiechem. — Z początku szukałem dziewczyny, któraby mi przyniosła w posagu dobrego teścia, alem się spóźnił. Ojciec przyrzekł ją innemu.
— Nie znał was?
— Przeciwnie. Znał doskonale.
— W takim razie był głupi, jak sak! Kto was zna, ten wie dobrze, ileście warci.
— Nie byłem tyle wart, co ten, który dziewczynę dostanie.
Ah, naprawdę? Ojciec złowił tak grubą rybę?
— Bardzo grubą — oświadczył Gerard poważnie. — Kandydat jest rzeczywistym tajnym radcą najwyższej kasy sportowo-pocztowo-oszczędnościowo-rewizyjnej.
Pirnero cofnął się i wybałuszył oczy na strzelca.
— Jak to rozumiecie? Co chcecie przez to powiedzieć?
— Chciałem powiedzieć, kim jest tamten człowiek.

141