Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Racja. Pakuje im się kulę w łeb, lub wiesza na stryczku, — potwierdził Sępi Dziób. — Któż mi jednak udowodni, że jestem mordercą?
— Już sprawa udowodniona.
Oho! Jestem kombatantem, nie mordercą. Zaczyna mi coś świtać w głowie. Ci trzej widzieli mnie podczas bitwy; teraz poznali i donieśli.
— Istotnie. Dekret cesarski każe rozstrzeliwać buntowników.
— Buntowników? Pffttf, pffttf!
Splunął nad głową generała, gasząc ciemną śliną jedną ze świec łojowych, które stały na stole.
— Ja mam być buntownikiem? — powtórzył. — Panie generale, czy będzie pan łaskaw przeczytać te papiery?
Wyciągnął z kieszeni kilka dokumentów i podał jeden generałowi. Rzuciwszy nań okiem, oficer zawołał:
Ah, więc był pan amerykańskim kapitanem dragonów?
— Tak. Można nim zostać mimo długiego nosa.
Generał puścił tę uwagę mimo uszu.
— To pana nie uratuje. Przyłączył się pan do meksykańskiej bandy.
— Czy wojsko Juareza jest bandą? Proszę i to jeszcze przeczytać.
Podał drugi dokument. Generał przeczytał i odparł, potrząsając ramionami:
— To patent wystawiony przez Juareza, że jest pan kapitanem ochotniczych strzelców.
— No tak. Spotkałem przypadkowo Juareza. Byłem mu potrzebny. Okazało się, że kroczymy temi sa-

113