Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zowo, odbijała od wysokiego, szerokiego czoła w sposób swoisty, ale nie szpetnie. Twarz miała wyraz poważny, który skłaniał do szacunku. Patrząc w jego otwarte oczy, nabierało się przekonania, że jest to człowiek nieprzeciętny.
Naraz rozległ się turkot nadjeżdżającego powozu. Kurt podszedł do okna, lecz ujrzał tylko cień znikających w bramie dwóch pań.
— Różyczka — szepnął, uśmiechając się błogo. — Ach, jakże dawno jej nie widziałem. W jej wieku jeden tydzień przynosi więcej zmian, aniżeli kiedy indziej rok cały. Muszę do niej pójść!
Zszedł nadół do pokoju przyjęć, gdzie don Manuel witał się z obiema damami. Tu, w pokoju, uroda jej biła w oczy jeszcze bardziej, niż w ciemnym powozie. Sternau, jej ojciec, wyróżniał się olbrzymią, potężną postacią, a Roseta de Rodriganda, jej matka, mogła się mierzyć z każdą uznaną pięknością. Nie dziw, że córka połączyła cechy obojga rodziców.
Kurt stał na progu zachwycony. Różyczka odwróciła się raptownie.
— To Kurt, nasz dobry Kurt! — zawołała, śpiesząc doń i wyciągając obie ręce.
Usiłował opanować wzruszenie, które przyśpieszyło bicie serca, ukłonił się nisko, ujął jedną dłoń i lekko pocałował. Nie mógł wykrztusić słowa. Zdradziłoby go drżenie głosu.
Spojrzała nań ze zdumieniem i podniosła nieco brwi:
— Tak obco i formalistycznie! Czy pan porucznik już mnie nie zna?

71