Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skąpił sobie wina, i skory był do przeceniania swej potęgi. Golzen podniósł ostrzegawczo palec i rzekł:
— Miej się na baczności, mój drogi, bo cię trzymać będę za słowo.
— Proszę! — zawołał Ravenow. — Jeśli mnie nie będziesz trzymał za słowo, to oświadczę, że lękasz się płacenia za drugie śniadanie!
Golzen z błyskiem w oczach podniósł się i rzekł:
— Godzisz się na każdy zakład?
— Tak! — brzmiała zuchwała odpowiedź.
— No dobrze. Stawiam swego kasztana przeciw twemu arabowi.
— Do piorunów! — zawołał Ravenow. — To piekielnie nierówne stawki, ale cóż, nie mogę się cofać. Przyjmuję. Która dziewczyna?
Z szyderczym uśmiechem na ustach Golzen odparł:
— Dziewczyna z ulicy; ta, którą ci wskażę z pośród przechodniów.
Rozległ się głośny śmiech. Jeden z obecnych wtrącił:
— Brawo! Golzen pragnie poświęcić swego kasztana, byleby Ravenow wsławił się zdobyciem szwaczki, czy innej podejrzanej panny sklepowej.
— Stój, veto! — oznajmił Ravenow. — Mówiłem wprawdzie każda dziewczyna, ale chyba mam prawo do ograniczenia. Jeśli już musi być obca, to żądam, abyś wybrał z pośród przejeżdżających, a nie przechodzących.
— Zgoda! — przystał Golzen. — Ustępuję ci

52