Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na telegraficznie — ośmielił się wtrącić podporucznik v. Golzen.
— Skąd pan wie? — zapytał pułkownik.
— Rozumie pan, panie pułkowniku, że służba porozumiewa się ze sobą. Mój służący to sprytna bestja. Zawsze pełen nowości, jak gazeta.
— Jeśli tak jest w istocie, domyślam się ważnych dyplomatycznych zdarzeń. Ale cóż będziemy sobie łamać głowy! Poprostu jesteśmy zaproszeni i spędzimy przyjemny wieczór. Nie zwiedziliśmy jeszcze zamku Monbijou; spotyka nas wyróżnienie, godne zazdrości. Bądźmy wdzięczni. Jestem przeświadczony, że panowie, zwłaszcza młodsi, okażą swe zalety towarzyskie. — Teraz rozdam zaproszenia.
— Czy wolno mi zapytać, panie pułkowniku, czy ten podporucznik Unger też otrzyma zaproszenie? — zapytał Ravenow.
Była to ze strony podporucznika zuchwała ciekawość, atoli pułkownik odpowiedział przyjaznym tonem:
— Czemu się pan pyta, drogi Ravenowie?
— Ponieważ nigdy nie pójdę na bal, na którym miałbym się znaleźć w towarzystwie ludzi podłego pochodzenia.
— Nie powinien się pan zatem pytać; przecież wszyscy wyznajemy jednakowe zasady i poglądy. Zresztą, Unger wstępuje dopiero jutro, zaproszenie zaś rozda się dzisiaj. Oto one, drogi Brandenie. Zechce je pan wręczyć panom oficerom!
Adjutant wziął teczkę, dał każdemu zaproszenie, resztę zachowując dla nieobecnych.

121