Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dząc mnie tuż za sobą, zatrzymała się i rzekła podnieconym głosem:
— Można pomyśleć, że pójdziecie dalej!
— Naturalnie!
— Ale mówiłem już panu, że Indjanie, którzy czuwają nade mną, będą was z góry ostrzeliwać!
— Moja droga sennora, niechże się pani o nas nie troska! Wszak widzi pani, że kroczymy tuż za nią. Skoro ktoś zechce w nas strzelić, w panią ugodzi. Jesteś naszą tarczą.
Zlękła się poważnie.
— Idź pan, idźże! Wracaj pan! — zawołała. — Bo nie postąpię ani kroku naprzód.
— Nie? Pozwoli pani ze sobą pomówić. Głupstwo popełnili Meltonowie, że posłali do nas panią. Jesteśmy dosyć przyzwoici, aby panią puścić zpowrotem, a nawet zmusimy panią do tego, ale będziemy jej towarzyszyć.
— Nie, nie, zostaniecie tutaj! — zawołała.
— Ani nam się śniło! Musimy odprowadzić panią — to dla nas kwestja honoru. Wyśmiała się pani ze mnie, gdy powiedziałem, że będzie nam bardzo łatwo przejść przez cieśninę. Muszę pani dowieść, że wyśmiała mnie pani niesłusznie. Dziś także przekona się pani, że Old Shatterhand i Winnetou wiedzą, jak się zabierać do rzeczy. A zatem proszę, niech pani idzie!
— Nie pójdę!
— Zmuszę panią. Niech pani się nie gniewa, naj-