Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ważnego? Sądzę, że poradzi sobie z niewiastą.
— Lecz przyprowadziłem jeszcze jednego jeńca, starego Meltona.
Judyta zerwała się szybko z miejsca:
— Zdaje się, że ten pan zbiegł! Wszak pan sam powiedział!
— A jednak wpadł nam w ręce.
— Jesteś djabłem, prawdziwym djabłem! Co pan z nim zrobi?
— Przedewszystkiem zajrzę mu do cholew. Widzi pani, sennora, poprzednia twoja radość była nader przedwczesna, a szyderstwo pod niewłaściwym adresem skierowane.
— Bodajbym milczała! Przecież nic nie chciałam powiedzieć. A teraz tyle pieniędzy straconych! Wypaplałam, i to z własnego popędu!
— Myli się pani. To ja sprowokowałem panią do wyznania.
— Nie spostrzegłam slę!
— A jednak! Będę szczery i wyznam pani, że stary Melton odrazu wpadł nam, w ręce, jeszcze zanim pani wiedziała o naszem przybyciu. Zaskoczyliśmy go w mieszkaniu i związali. Miał pieniądze — to było pewne. Chcieliśmy się jednak dowiedzieć, gdzie je schował, a najłatwiej było się dowiedzieć od pani.
Wstała z krzesła, zbliżyła się o jeden krok i zapytała:
— Podszedł mnie pan?