Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz posiniała. Szamocąc się w więzach, ryknął:
— Ośmiel się dotknąć moich nóg, ośmiel się, wstrętny psie! Rozerwę więzy i rozedrę was, ciebie i tego czerwonego Winnetou, na tysiące kawałków!
— Głupcze, miotasz obłąkane groźby! Pozostawimy ci jeszcze pieniądze, naturalnie, dopók zechcę. Teraz rozwiążemy cię — pójdziesz z nami.
— Dokąd? — zapytał nieco uspokojony, ponieważ nie zrywaliśmy z niego obuwia.
— Zobaczysz. Ale bądź poszłuszny. Ucisz się. Inaczej nie możesz liczyć na pobłażanie.
Odwiązaliśmy go od stołu i uwolnili nogi. Musiał zejść na niższą platformę do mieszkania Judyty. Wzięliśmy go ponownie w łyka i ułożyli w drugim pokoju. Mrok tu panował. Judyta, strzeżona przez Emery’ego, oddalona była o trzy pokoje.
Poszedłem do niej. Siedziała na krześle, zwrócona plecami do Emery’ego i udawała, że mnie nie spostrzega.
— Czy mamy cię zluzować? — zapytałem Englishmana, przymykając czy, pochylając głowę nabok i przykładając dłoń do policzka.
Pantomicznie oznaczało to sen. Emery zrozumiał mnie wlot i odparł:
— Jestem znużony. Chciałbym się przespać.
— A któż cię zastąpi? Mam robotę, Winnetou jest również zajęty, Voglowi zaś nie powierzyłbym tak ważnego posterunku.