Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zechcę jeść, nie uwolnią mi rąk, a w takim razie więzy zachowają się w dawnym stanie. Gdybym jednak jadł, nie wiem, czyby się fortel ponownie udał.
— Ale to może wzbudzić nieufność. Wszak kto ma tak długo związane ręce na plecach, nie pominie żadnej okazji, aby je uwolnić.
— Słusznie! To może istotnie zwrócić uwagę, a zatem nie wyrzeknę się wieczerzy.
Wyruszyliśmy ponownie. Eskortowano nas razem — Winnetou jechał pośrodku, dzięki czemu zdołałem mu wyłuszczyć nasz plan w krótkich słowach. Nie mogli nas podsłuchać Komanczowie, ani wyprzedzający, ani jadący za nami. Wyraz jego pięknej, jasnobronzowej twarzy nie zmienił się wcale. Szepnął tylko:
— Wolni, — tak — ale nie bez mojej srebrnej strzelby!
— A także nie bez mojej broni — powiedziałem po niemiecku, zwracając się do Emery’ego.
— A jeśli wypadnie z niej zrezygnować?
— W takim razie odłożę ucieczkę na później. Wolność jest cennym darem, lecz co z nią pocznę tu, w tem pustkowiu, skoro nie będę miał broni?
— Bardzo słusznie. Ale tu chodzi o życie!
— To rozstrzyga. A zatem uciekać, chociażby bez broni! Ale gdybym był pewny życia, nie