poprzez wodę — znów przez krzewy i — — otośmy się zatrzymali!
Konie oszczędziły nam skoku podczas zsiadania, gdyż natychmiast padły. Boki drgały, pyski pieniły się, jęzory leżały wyciągnięte, oczy zawarły się bezsilnie.
— Zerwać koce! — krzyknąłem. — Pocierać zwierzęta i smagać rózgami, aby nie zmarzły! Musimy je uratować. Bez nich zginiemy!
Mówiąc to, porwałem swój koc i ściąłem kilka ulistwionych gałęzi z zagajnika. Winnetou poszedł za moim przykładem bezzwłocznie.
— Smagać rózgami biedne zwierzęta? — zapytał Emery, oglądając mnie ze zdumieniem.
— Tak! Prędzej weź pled i pocieraj konia, szczególnie po torsie!
— Aby nie zmarzł?
— No tak!
— Szaleństwo! W tym upale — —
— Poczekaj! Oto masz rózgi!
Wziął, patrząc wciąż ze zdumieniem, i rzekł:
— Czemu zapuściliśmy się tak głęboko w zagajnik? Czy nie lepiej było zatrzymać się nad strumykiem? Tam jest woda, której najbardziej pragnęliśmy.
— Niebawem się przekonasz! Rób szybko to samo, co my!
Z całej siły tarłem konia, to samo robił Apacz. Englishman naśladował nas, lubo niewiele rozumiał.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/153
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.