Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mon, nie powinien o tem wiedzieć, więc musiałem oddalić się w sposób, nie wzbudzający podejrzenia. — Jak się zabrać do tego? Pytać? — Wtedy musiałbym powiedzieć, gdzie chciałem się udać. — Oddalić się potajemnie? — To wywołałoby właśnie podejrzenie, czego przecież chciałem uniknąć. — Gdy biedziłem się nad tem, przypomniałem sobie słowa Herkulesa, że nigdy nie zostanę dobrym jeźdźcem. To umożliwiało mi właśnie wykonanie planu. Mój koń powinien się spłoszyć i unieść mnie precz. —
Zamiar wykonania tego planu podziałał na mnie tak uspakajająco, że usnąłem przecież nareszcie i obudziłem się dopiero wtedy, gdy inni już dawno przygotowywali się do wymarszu.
Mormon starał się za wszelką cenę przyśpieszyć wymarsz; powód tego pośpiechu nietrudno było odgadnąć. Oto obawiał się, ażebym nie zwrócił uwagi na ślady, jakie zostawił, idąc w nocy do zarośli. Trop ten w miękkim piasku odcisnął się tak wyraźnie, że był widoczny z obozu na całej rozciągłości, aż do krzaków. W razie, gdybym zaczął go badać, byłbym musiał znaleźć także ślady tych, z którymi Melton w nocy rozmawiał. Ażeby tego uniknąć, naglił do szybkiego pochodu. — Mnie było to na rękę, gdyż byłem w takiem samem położeniu, co on. Ślady moich stóp odcinały się również z największą wyrazistością. Melton nie mógł ich przeoczyć; atoli, zapewne przypuszczał, że pochodziły od któregoś z jego sprzymierzeńców, który zakradł się do obozu, nie wspomniawszy nic o tem w czasie rozmowy. — —
Siodłając konia, wetknąłem kilka ostrych ziarnek piasku między siodło a skórę i zaciągnąłem silnie gurt.