Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Naturalnie! Przecież nikt więcej nie przybył ze mną na statek. A ty nie znasz go, rzeczywiście nie znasz? Widziałeś go już i to w takich okolicznościach, że to poprostu nie do wiary, jak mogłeś go nie poznać natychmiast. Byłem przekonany, iż się zorjentowałeś i dlatego skinąłem na ciebie kilka razy, żebyś był ostrożny i jak najmniej z nim rozmawiał, gdyż on mógłby ciebie również poznać!
— Znaki widziałem, ale nie rozumiałem ich. Nie pojmuję, jakie obawy budzi w was ten człowiek. Obieżyświat, który cieszy się, że może zostać pisarzem w odległej hacjendzie, nie może przecież być dla nas niebezpiecznym!
— I ja powiedziałbym to samo, gdyby ten człowiek miał wogóle zamiar zostać buchalterem!
— Czy chcecie przez to powiedzieć, że chce was wystrychnąć na dudka? W takim razie największy to dureń na świecie, albo największy wyga.
— To ostatnie, to ostatnie! Przypomnij sobie raz, jeszcze co przeżyłeś we forcie Uintah!
— Nic radosnego! W owym czasie grano tam nazabój. Interesa mi się powiodły i zebrałem tęgi worek dolarów, a straciłem je we forcie Uintah w przeciągu jednej godziny. Na szczęście był tam wasz brat; podarował mi całą garść dolarów i wystarał się, abym został przyjęty jako kelner w pewnej gospodzie. Od tego czasu nie widziałem go nigdy. Wiecie przecież, dlaczego musiał tę miejscowość tak nagle opuścić. Naturalnie, nie opowiada się o tem chętnie!
— Dlaczego nie? Kto jest człowiekiem, a ludźmi jesteśmy wszyscy, temu rozmaite mogą drogi wypaść.