Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego pan nie dokaże, gdyż ci ludzie nie wtajemniczą pana w swoje sprawy!
— Jeśli jednak ja się ich pytać nie będę i wybadam wszystko bez ich wiedzy?
— To się nie uda, a dostanie pan tylko takiego klapsa za swoją ciekawość, że ucieknie pan do mysiej dziury!
— Do tego jeszcze daleko! Najchętniej podsłucham obydwóch natychmiast.
— Szalona myśl! Skąd pan wie, kiedy i gdzie będą rozmawiać ze sobą? Tu okręt, a nie las, gdzie można ukryć się za krzakiem i nasłuchiwać z ukrycia.
— Być może! Co się tyczy czasu i miejsca, to znam jedno i drugie dokładnie. Czas: dzisiaj; miejsce: pokład statku. Jeśli mormon ma porozumieć się ze strażnikiem, to zrobi to, skoro będzie pewien, że jest bezpieczny. Właściwie mieszka on w przedziale obok kapitana, który zapewne wkrótce uda się na spoczynek. Wiemy, jak cienkie są ściany, przedzielające kabiny. Jeśliby mormon kazał strażnikowi przyjść potajemnie do kajuty, to mogliby zostać podsłuchani przez kapitana. Dlatego musi wyszukać sobie inne miejsce.
— Gdzież zatem?
— Nie widział pan, że na pokładzie ustawiono mały namiot? Komu miałby służyć, jeśli nie Meltonowi? Powiedział zapewne, że woli spać na pokładzie, niż w dusznej kajucie.
— A pan zamierza ich tam podsłuchać?
— Przynajmniej mam wielką ochotę!
— Daj pan pokój! To mogłoby skrupić się na panu. Gdy pudel wypija mleko, cięgi dostaje!