Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pasażerowie, dowoli przypatrzywszy się mormonowi, skierowali uwagę na mnie. Widziałem, że gubili się w domysłach nad moją osobą; wreszcie, chcąc się dowiedzieć prawdy, powierzyli misję zagadnięcia mnie owemu żydowi, o którym wspomniałem. Żyd podszedł do mnie, ruszył czarną aksamitną jarmułką, okrywającą jego skąpe włosy, i odezwał się mieszaniną słów hiszpańskich i angielskich, których wyuczył się zapewne dopiero podczas podróży; ponieważ jednak zestawienia tego nie mogłem ani w ząb zrozumieć, więc przerwałem jego wysiłki pytaniem:
— Pochodzi pan może z okolicy Kobylina, z Poznańskiego?
— Tak, tak! — odpowiedział szybko, przyczem twarz jego przybrała wyraz zdumienia.
— Jeśli tak, to prawopodobnie umie pan po niemiecku; rozmawiajmy więc w tym języku, zamiast męczyć się szukaniem obcych wyrazów.
— Boże moich ojców! — zawołał, składając ręce, — więc będę miał radość i honor poznać w panu człowieka pochodzenia germańskiego?!
— Tak jest, — odpowiedziałem, ździwiony nieco jego sposobem mówienia i doborem wyrazów; później przekonałem się, że sprawiała to nieznajomość odpowiednich słów języka, w którym rozmawialiśmy.
— To mnie cieszy głęboko! Czy mogę sobie pozwolić na pytanie, w jakim kraju urodził się pan?
— Jestem Saksończykiem.
— Bardzo dobrze, bardzo pięknie! Znam i lubię pańską ojczyznę; zajrzałem tam często na podróżach do Lipska w celach handlowych i na wycieczkach. Jestem