Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejszem położeniu niż tutaj. Prawdziwe to szczęście dla pana, że Opatrzność zrządziła nasze spotkanie. Pan słyszał może, że należę do świętych dnia ostatniego. Moja religja nakazuje mi każdą owieczkę, którą znajdę w pustyni, zaprowadzić na kwitnące pola szczęścia; jest więc moim obowiązkiem dopomóc panu. — Czy pan mówi i pisze po angielsku?
— Znośnie!
— To wystarczy. Może pisze pan po hiszpańsku tak dobrze, jak pan mówi?
— Tak; ale nie mogę sobie dać rady z interpunkcją, ponieważ w języku hiszpańskim wykrzykniki i znaki zapytania stoją nietylko po, lecz także przed zdaniem.
— To się jeszcze pokaże, — odparł z uśmiechem wyższości; — nie żądam od pana mistrzostwa! Czy ma pan ochotę zostać tenedor de libros[1]?
Pytanie to wypowiedział z taką miną, jakby mi ofiarowywał conajmniej księstwo. Dlatego odparłem w tonie radosnego zdziwienia:
— Tenedor de libros? Jakże chętnie przyjąłbym takie stanowisko! — Niestety, jednak, nie jestem kupcem! Słyszałem wprawdzie, że jest jakaś pojedyńcza i podwójna buchalterja, ale nie rozumiem się na tem!

— To niepotrzebne, sennor, gdyż pan ma przyjąć miejsce nie u kupca, tylko w hacjendzie. Wprawdzie nie mogę oznaczyć wysokości pańskiej płacy, gdyż to należy do właściciela hacjendy, ale zapewniam pana, że będzie sennorowi bardzo dobrze na tej posadzie. Ma sennor wszelką swobodę i jestem przekonany że otrzymasz pan miesięcznie nie mniej, jak 100 pesów. Oto moja ręka. Uderz pan! Kontrakt sporządzimy natychmiast!

  1. Buchalter.