Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łek, zaczęli głośno i wesoło śpiewać. Jakób Silbermann pomagał im również z całego gardła. Atoli córki jego, Judyty, nie było na podwórzu. —
Nawet śpiew nie pociągał naszego Goliata, przeciwnie, — oddalił się jeszcze bardziej, a więc zbliżył do mnie. Ruchy, szybkie i nieregularne, nadawały mu wygląd człowieka o starganych nerwach. Czyżby znowu gniewało go postępowanie Judyty? — Hacjendera nie było widać, Meltona i Wellera juniora, również. Tylko pękaty sennor Adolfo przechodził od czasu do czasu przez podwórze. — Herkules zmienił wreszcie kierunek przechadzki; zbliżył się do strumienia i stanął nad wodą, oddalony ode mnie już tylko o jakieś piętnaście kroków. Teraz nastała chwila działania; siłacza wielka przestrzeń dzieliła od towarzyszy, więc nie obawiałem się, że, zaskoczony moją niespodziewaną obecnością, zdradzi mię niechcący. Zawołałem na niego półgłosem po imieniu, — drgnął, lecz widocznie nie dowierzał sobie, gdyż głowy nie odwracał, pewien, że jest sam. Znowu wymówiłem jego imię, przyłączywszy swoje, i wyszeptałem:
— Nie bój się pan! Stoję tutaj w wodzie i czatuję, by pomówić z wami. Chodź-że prędzej!
Ociągając się, posłuchał mego wezwania. Głos dochodzący z fal, przestraszał go. Wyprostowałem się, ażeby blask ogniska padł na twarz moją. Poznał mnie i rzekł, naturalnie szeptem:
— Czy to doprawdy pan? Czy to możliwe? Albo zamieniłeś się w rusałkę, albo też łowisz ryby w mętnej wodzie...?
— Ani jedno, ani drugie! Siadaj pan na trawie! Stać