Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to przecież uważałem go za pewniejszego od innych, a, co najważniejsza, byłem przekonany, że się nie wygada przed nikim. —
Niestety, bramę zastałem zamkniętą. Poza murami znajdowali się tylko pasterze, do których nie mogłem zwrócić się o pomoc; musiałem sam sobie dać radę! — Prowadziła tam jedna, jedyna droga, mianowicie strumień, który, jak wiadomo, przepływał przez podwórza hacjendy, przechodząc pod murem północnym i południowym. Zaszkodzić mi woda nie mogła; byłem już przecież do nitki przemoknięty, co zresztą sprawiało mi nawet ulgę po całodziennej spiekocie.
Zawróciłem do miejsca, gdzie strumień zataczał łuk na polanę i pogrążyłem się w wodzie. Obeszło się nawet bez przepływania pod murem, przejście bowiem było tak wygodne, że wystarczyło drobne skłonienie głowy i wnet znalazłem się w obwodzie hacjendy, ciągle jednak stojąc w potoku. —
Po drugiej stronie muru było widno, jak w dzień. Przy ogniskach emigranci przyrządzali kolację. Na sznurach, przeciągniętych przez żerdzie, suszyły się połcie mięsa. Zarżnięto, iak skonstatowałem, większą dość bydła i wieprzy, by przygotować potrzebny zapas żywności.
Zbyt silne światło nie sprzyjało moim zamiarom, choć tylko dzięki niemu mogłem odrazu znaleźć Herkulesa. Jak zwykle, stronił od reszty robotników i spacerował, znacznie ode mnie oddalony, z cygarem w ustach. Niepodobna było się zbliżyć teraz do niego; musiałem więc uzbroić się w cierpliwość i czekać. —
Wychodźcom dopisywał humor. Spożywszy posi-