Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pozostawiając śladów. Niezbyt bezpieczna była to jazda, skoro każdej chwili mogliśmy natknąć się na którego z Yuma, albo nawet na cały ich oddział. Na szczęście jednak obeszło się bez przygodnych spotkań. Po upływie mniej więcej pół godziny dostaliśmy się do ujścia pierwszego wąwozu, który, podobnie jak drugi, prowadził na lewo. Mając już plan gotowy, skręciłem konia i wjechałem do wąwozu. Indjanin wahał się przez chwilę, podążył jednak za mną, nie mówiąc ani słowa. Nie mógł mnie zrozumieć, ale milczał, obawiając się, że znowu go skarcę. Poco wjeżdżaliśmy do pierwszego wąwozu, skoro mieliśmy szukać Yuma w drugim? — Odpowiedź otrzymał wkrótce.
Pierwszy wąwóz był taki, jak przypuszczaliśmy: wąski i płytki. Wznosił się szybko i mniej więcej po dziesięciu minutach dotarliśmy do wylotu; tutaj leżała równina; pusta i bezdrzewna, ciągnęła się aż po widnokrąg. Na wschodzie widniały woddali góry; na północnym zachodzie, w niezbyt wiekiej odległości, zauważyłem ciemne pasmo. Wskazując ręką w tym kierunku, zapytałem towarzysza:
— Co się może znajdować poza tą linją?
— Las!
— Nie, gdyż linja jest właśnie lasem. Otacza on brzegi, a zapewne i zbocza drugiego wąwozu, którego szukamy. Mój młody brat zrozumie teraz, dlaczego zboczyliśmy nie tam, lecz tutaj, do pierwszego wąwozu. Tam groziłoby nam niebezpieczeństwo; tutaj zaś odkryliśmy las, a mimo to nieprzyjaciele nie mogą nas widzieć. Jeżeli Yuma rzeczywiście zatrzymali się w wąwozie, to zapewne rozstawili straże tylko od strony głównej doliny, gdyż,