Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeśli zobaczymy, że rosną tam drzewa. — Nie traćmy zatem czasu!
Dosiadłem konia. Chłopiec poszedł za moim przykładem i odezwał się przytem z młodzieńczą powagą:
— Ale musimy dbać o ostrożność, gdyż poza drzewami mogą czyhać wojownicy Yuma!
— Tego sobie właśnie życzę, — zaśmiałem się; — smuciłbym się, gdyby ich tam nie było!
— Ale wtedy i oni nas zobaczą!
— Już my się postaramy o to, aby nas nie zauważyli!
Moja poufałość ośmieliła go do uwagi:
— Niech mój sławny biały brat pomyśli, że wąwóz to nie otwarta równina! Tu nie można zauważyć lasu na większą odległość, gdyż wąwóz posiada zakręty. Kto odkryje las, ten stoi właśnie tuż przed nim, a jeśli w lesie jest nieprzyjaciel, to może łatwo się zdarzyć, że nie będzie już czasu zawrócić!
— Mój mały brat mówi jak stary, doświadczony poszukiwacz śladów. Może jednak zechce uprzytomnić sobie, że zakręty wąwozu, poza któremi rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo, dają właśnie osłonę ostrożnemu wywiadowcy! Skręt, za którym ukrywa się nieprzyjaciel, jemu także przeszkadza mnie spostrzec. Kto zaś chce odkryć ogień, temu wystarczy poszukać dymu, albo światła ogniska; poco wkładać weń rękę, ażeby dopiero na własnej skórze przekonać się o jego obecności? — My też nie przekroczymy wcale drugiego wąwozu, w którym usadowił się nieprzyjaciel!
Indjanin, rozumiejąc, że go karcę, zwiesił głowę i milczał. — Jechaliśmy tą samą drogą, co wczoraj; starałem się, żeby konie szły ciągle po gruncie skalistym,