Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liwie o powód zmartwienia. Opowiedziałem mu wszystko.
— Szczerze pana żałuję, — pojmuję tę boleść, ten żal za ukochanem i straconem dzieckiem. Gdybym mógł być użyteczny — jestem na rozkazy państwa.
— Panie Cratchit — dodał po chwili — przyjdź pan którego dnia do mnie, chciałbym z panem pomówić. Ujął mnie uprzejmością: przemawiał, jak przyjaciel, jak gdyby osobiście znał Tomaszka.
— Ten pan ma zacne serce — wtrąciła pani Cratchit.
— Nie wątpiłabyś o tem, gdybyś z nim mówiła; anioł, nie człowiek. Kto wie, czy nie znajdzie jakiego zajęcia dla Piotra.
— Słyszysz, Piotrze? — zauważyła pani Cratchit.
— O — zawołała jedna z dziewcząt — Piotrby się zaraz ożenił i założył jaki handel.
— Ani myślę się żenić! — zaprotestował Piotr, robiąc pogardliwą minę.
— Niczego się nie można zarzekać, mój synu — rzekł Bob — jestem jednak przekonany, że choć los nas rozłączy, nikt z was nie zapomni o naszym biednym chłopcu, — nikt nie zapomni o nim, o tem pierwszem rozłączeniu!
— Nikt! — zawołali wszyscy.
— I wiem, że mogę śmiało za was przyrzec, iż przez pamięć na słodycz i cierpliwość naszego biednego Tomaszka, wszyscy będziecie łagodni, cierpliwi i miłujący się wzajem.
— Tak, kochany, drogi ojcze!
— Błogosławię was z całej duszy! z całego serca!