Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy się uścisnęli, całowali, wszyscy mieli łzy w oczach.
— Duchu! — rzekł Scrooge — przeczucie mi mówi, że godzina naszego rozstania, się zbliża. Powiedz mi przed rozejściem, kto był ten nieszczęśliwy, w ciemnym pokoju, na śmiertelnem łożu?
Za całą odpowiedź duch poniósł go gwałtownie w okolice giełdy. Nie zatrzymali się nigdzie, chociaż Scrooge błagał go o to.
— Czekaj, przez litość! Wszak to dom, w którym mieszkam, tu mój kantor, pozwól, niech zajrzę, niech się zobaczę takim, jakim w przyszłości będę.
Duch wskazał ręką w przeciwnym kierunku.
— Mój dom jest tutaj, dlaczego prowadzisz mię gdzieindziej?
Nieubłagana ręka szła wciąż naprzód; Scrooge jednak zajrzał przez okno. Był to kantor, lecz inaczej urządzony, inaczej oświetlony, kto inny siedział na jego miejscu. Duch ciągle wskazywał drogę.
Scrooge szedł za nim niespokojny: zadawał sobie pytanie, co się z nim stać mogło? Wtem stanął z przewodnikiem u żelaznych sztachet i podniósł głowę. Cmentarz!
Cmentarz! Tutaj zapewne spoczywa nieboszczyk, którego nazwisko chciał poznać.
Duch wiódł go po krętych ścieżkach, pośród grobowców, pomników i innych oznak żalu i pamięci, wreszcie zatrzymał się i wskazał grób jeden. Postawa widma była uroczysta, ruch ręki nakazujący. Scrooge drżał.