Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzystałem. Jeśli chcesz mię oświecić, — jestem na twoje rozkazy.
— Dotknij mej sukni.
Scrooge uczepił się płaszcza. Światło, choiny, indyki, gęsi, zwierzyna, prosięta, szynki, pasztety, ostrygi, plumpuddingi, poncz, owoce — wszystko zniknęło w oka mgnieniu. Pokój, blask, noc zniknęły. Byli na ulicy miasta w poranek wigilijny; Scrooge słyszał zgrzyt łopatek, któremi stróże zeskrobywali zmarznięty śnieg z chodników.
Fronty domów i okna wyglądały ciemno, odbijając od jednostajnej, białej powłoki śniegu, okrywającego dachy, i mniej czystej pierzyny na powierzchni ziemi, porysowanej w brózdy kołami ciężkich wozów i powozów. Brózdy te, czyli koleje, krzyżowały się bezustannie, zwłaszcza na skrętach ulic; niebo było posępne. Niepodobna powiedzieć, że Londyn wyglądał pięknie: powietrze ciężkie, mgliste, przesycone węglem, utrudniało oddychanie, nigdzie promyka słonecznego światła, — a jednakże na wszystkich twarzach jaśniała szczera radość, w oczach migały tak wesołe blaski, iż wątpię, czy najpiękniejszy dzień letni mógł się równać z tym szarym i zimnym porankiem.
Stróże, pracujący na ulicach lub zmiatający śnieg z dachów, byli w cudownym humorze: nawoływali się i przezywali pośród wybuchów śmiechu, rzucali jeden na drugiego śnieżne kule i pękali ze śmiechu, gdy niewinny pocisk spadł przypadkiem na głowę poważnie kroczącego policjanta.
Sklepy dopiero otwierano. W tym widać było