Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obszerny płaszcz ciemno-zielony, oszyty białem futerkiem, zarzucony miał niedbale na ramiona, — pierś męską, nagą, odsłoniętą na zmiany powietrza, — nogi również nagie, — na skroniach wieniec ze świeżej choiny, poprzetykanej soplami błyszczącego lodu. Długie i gęste włosy w bogatych pierścieniach spadały mu na ramiona; twarz szczera, oko jasne i wesołe, — cała postać tchnęła spokojem i zadowoleniem. U pasa wisiał mu wprawdzie zardzewiały miecz starożytny, ale widocznem było, iż nie używał go nigdy.
— Nie widziałeś nikogo podobnego do mnie? — zapytał duch.
— Nigdy w życiu!
— Czyś nigdy nie podróżował z którym z moich starszych braci?
— Nie przypominam sobie. Zdaje mi się, że nie. A czy wielu masz braci, wielki duchu?
— Dotąd przeszło ich po ziemi tysiąc osiemset sześćdziesiąt[1] — odpowiedziało widmo, — a co rok przybywa mi nowy.
— Liczna rodzina, zauważył Scrooge — utrzymanie jej musi być bardzo kosztowne.
Widmo powstało.

— Duchu — rzekł Scrooge z pokorą, — prowadź mnie, gdzie ci się podoba. Przeszłej nocy odbyłem już jedną wycieczkę i nie żałuję tego. Przyznaję, że nie żałuję. Wiele się nauczyłem, sko-

  1. Rok napisania tej książki.