Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szczęście i radość, jakie nam sprawia, taką np. małą przyjemnością, jak dzisiejsza zabawa, jest tak wielkie, tak ważne, jak gdyby kosztowało nieobliczone sumy.
Tak rozumując, Scrooge podniósł głowę i ujrzał przenikliwy wzrok widma, zwrócony na siebie; zatrzymał się.
— Co ci jest? — spytało widmo.
— Nic takiego — rzekł Scrooge.
— A jednakże wydajesz mi się pomieszany; no, śmiało powiedz!
— Nic, nic... tylko!... widzisz... mówił Scrooge — pragnąłbym z całej duszy powiedzieć parę słów memu buchalterowi.
Tamten Scrooge zgasił ostatnią lampkę w sklepie, a prawdziwy Scrooge i duch znaleźli się nagle na świeżem i chłodnem powietrzu.
— Czas upływa, moja godzina już blizka — Chodźmy rzekł duch — dalej!
Wyrazy te nie były zwrócone do Scrooge’a, a jednak miały skutek nieomylny. Scrooge ujrzał się znowu. Był nieco starszym, w sile wieku. Twarz jego nie miała jeszcze ostrych i surowych rysów, lecz malowały się już na niej cechy niepokoju i chciwości. Wzrok uderzał gorączkową ruchliwością, znamionującą walkę złych i dobrych skłonności; złe brało górę, — można było przewidzieć w którą stronę przechyli się zwycięstwo.
Przy nim stała młoda dziewczyna w żałobie. Przy świetle, wytryskającem z głowy ducha, widać było łzy w pięknych jej oczach.