Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto inny — mówiła — zajął moje miejsce w twem sercu.
— Któż taki? — pytał tamten Scrooge niecierpliwie.
— Złoty cielec.
— To jest sprawiedliwość ludzka! Świat brzydzi się ubóstwem i gardzi niem, a skoro ktoś rozsądny i przezorny dąży do tego, aby się z niego otrząsnąć, aby zdobyć majątek, zaraz go zasypują wyrzutami, i sądzą z niepojętą surowością.
— Widziałam, jak pod wpływem obawy ubóstwa gasnęły najszlachetniejsze twe uczucia. Chciwość, żądza złota, wszystko pochłonęły. Czy możesz temu zaprzeczyć?
— Stałem się rozsądniejszy i nic więcej. Względem ciebie nie zmieniłem się w niczem.
Wstrząsnęła głową na znak powątpiewania. »Bodajby nowo obrana droga przyniosła ci szczęście i spokój. Nie mamy względem siebie żadnych obowiązków. Zwalniam cię z danego słowa«.
Usiłował się usprawiedliwiać, lecz szło mu tak niezręcznie, iż widać było radość, jakiej doznał z powodu tego zerwania.
Odeszła.
— Duchu! — jęknął Scrooge — nie pokazuj mi już nic więcej. Odprowadź mnie do domu. Przestań pastwić się nade mną!
— Jeszcze jedno widzenie — odpowiedział duch nieubłagany.
— Nie, nie, już nic więcej, nie chcę już nic widzieć! Nic mi już nie pokazuj.