Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Plan mieliśmy następujący. Odpływ zaczynał się o dziewiątej i do trzeciej był dla nas dogodnym; potem do nocy należało wiosłować przeciw przypływowi. Do tego czasu trzeba było dotrzeć do wielkiego zakrętu rzeki, poniżej Grewzendu; tam rzeka szeroka a brzegi jej mało zamieszkałe, tylko pojedyncze gospody rozrzucone tu i owdzie po brzegu. W jednej z nich mogliśmy znaleźć bezpieczne schronienie i przepędzić noc. Parowce hamburski i rotterdamski wyjeżdżały we środę, o dziewiątej z rana. Należało zatrzymać pierwszy z nich a w razie niepowodzenia zwrócić się do innego. Z góry wyuczyliśmy się znaków, odróżniających je od innych parowców.
Poczucie, że wreszcie przystąpiliśmy do wykonania dawno obmyślanego planu, było taką dla mnie pociechą, że zapomniałem o wszystkiem na świecie. Świeżość powietrza, światło słoneczne, ruch na rzece, sam tok fali, wszystko to jeszcze bardziej napełniało mnie otuchą. Nawet droga wzdłuż wybrzeża, jakby współczuła z nami i dodawała nam odwagi. Przykro mi było, żem siedział w łódce bezczynnie, choć prawdę mówiąc, trudnoby było wyszukać lepszych wioślarzy: obaj moi przyjaciele wiosłowali doskonale i sądząc z ich dzielnego wyglądu, mogliby tak płynąć cały dzień.
W owych czasach ruch parowców na Ta-