Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spodziewam się, że pan nie uważał tego, com powiedział, za odstręczające. Nie miałem zamiaru pana obrazić. Bardzo przepraszam, jeślim mimowoli powiedział coś niemiłego. Życzę panu tylko szczęścia i powodzenia!
Kiedym dotknął ustami swej szklanki, ze zdziwieniem spojrzał na koniec swego szala, który wysunął mu się z ust i wyciągnął do mnie rękę. Podlałem mu swoją. Wówczas i on wypił i obtarł szalem oczy i czoło.
— Jak panu się powodziło dotychczas?
— Hodowałem stada owiec, potem prowadziłem handel bydłem i czemś jeszcze tam, daleko w Nowym Świecie, tysiące kilometrów stąd, za burzliwem morzem.
— I dobrze się panu wiodło?
— O, tęgo szły mi sprawy! Wielu przede mną zarobiło wiele, alem ja wszystkich przewyższył. Przez to pozyskałem sławę.
— Bardzo mi miło o tem słyszeć.
— I ja tak sądzę, mój chłopcze.
Nie starając się odgadnąć znaczenia tych słów, zadałem pytanie, które mi przyszło do głowy.
— Czy pan widział człowieka, którego pan niegdyś przysłał do mnie ze zleceniem?
— Nigdy i nie ujrzę go już.,
— Spełnił pańskie zlecenie i oddał mi dwa funtowe bilety. Byłem biednym chłopcem