Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łoby tak zgrabnie na nim, jak na mnie, lecz napewno lepiej wyglądał w swem starem ubraniu, niż ja w nowem.
Wobec jego szczerości postanowiłem też nie być skrytym, choć skrytości nie spotyka się w naszym wieku. Opowiedziałem mu swą niedługą historyę, a także i to, że zakazano mi badać, kto był moim dobroczyńcą. Opowiedziałem też, że w domu rodzinnym uczono mnie kowalstwa, że mało się znam na formach życia i dlatego proszę, by był tak dobry i zwracał mi uwagę, jeśli postąpię nie tak, jak wypada.
— Z chęcią — odpowiedział — choć z góry zaznaczam, bardzo mało różnię się pod tym względem od pana. Przypuszczam, że często będę się z panem widywał i chciałbym, by nie było między nami etykiety. Czy nie byłby pan łaskaw odrazu nazywać mnie po imieniu Herbertem?
Podziękowałem i chętnie się na to zgodziłem. Ze swej strony wymieniłem swe imię Filipa.
— Eh, tego imienia nie lubię — odpowiedział, uśmiechając się — przypomina mi ono chłopca z wypisów, który był tak niezgrabny, że wpadł do stawu, tak tłusty, że prawie nie mógł otworzyć oczu, tak łakomy, że chował swe ciastka, póki myszy mu ich nie zjadły, tak nierozumny, że chodził do lasu po