Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Głupcze! — rzekł mu po cichu koncypient, trącając go łokciem. — Jakiś ty niedomyślny. Czegóż mówisz mu to w oczy.
— Pytam po raz drugi, bezmyślny głupcze, i po raz ostatni: — na co może przysiądz człowiek, któregoście tu przyprowadzili?
Majk uparcie patrzył na mego opiekuna, jakby starając się z jego twarzy odgadnąć zagadkę i zwolna odpowiedział:
— O charakterze jego i o tem, że był z nim i nie opuszczał go całą noc.
— No, bądźcie ostrożni. Co to za człowiek?
Majk patrzył na czapkę... na podłogę... na sufit... na koncypienta i na mnie i wahając się odrzekł:
— Przebraliśmy go jak...
— Co? Znowu? Znowu?
— Głupi! — powtórzył koncypient, trącając go znów łokciem.
Bezradnie oglądnął się wkoło, nagle rezolutnie zaczął:
— Jeździ, jako szanowny roznosiciel ciastek....
— Czy jest tu?
— Zostawiłem go na schodach na rogu ulicy.
— Przeprowadź go koło okna, abym mógł go zobaczyć.
Wszyscy podeszliśmy do okna i skryci za firanką, widzieliśmy Majka, który przeszedł,