Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Doskonale... możecie odejść. Nie mówcie nic więcej! — rzekł pan Dżaggers, dając znak ręką. Jeśli powiecie jeszcze choć słowo, zrzekam się sprawy.
— Myślimy, panie Dżaggers — zaczął jeden z nich, zdejmując kapelusz.
— Oto właśnie, czego nie powinniście czynić. „Wy“ myślicie! Ja myślę za was i to zupełnie powinno wam wystarczyć. Jeśli mi będzie potrzeba, wiem gdzie można was znaleźć; nie chcę, byście sami do mnie przychodzili. Nie chcę... i więcej nie mam co słuchać.
Tajemniczy ludzie popatrzyli na siebie, a gdy pan Dżaggers znów skinął, w milczeniu odeszli.
— A teraz wy, rzekł pan Dżaggers, zwracając się do dwóch kobiet w kapeluszach, od których mężczyźni zaraz się odsunęli. — Zdaje mi się, że Amelia?
— Tak, panie Dżaggers!
— Pamiętacie czy nie, że bezemnie nie byłybyście tu, nie mogłybyście być tu?
— O tak! — zawołały równocześnie obie kobiety. — Niech panu Pan Bóg za to błogosławi!
— Pocóż zatem przywlekłyście się?
— Co słychać z moim Bilem? — zapłakała kobieta, z którą mówił.
— Ot co pani powiem i to raz na zawsze! Jeśli nie wiesz pani, że twój Bil w dobrych rę-