Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedziałem mu wyraźnie, kiedy wyjeżdżam i uniknąłem szczęśliwie uścisków. Wyszedłem zatem w nowem ubraniu i nie bez zakłopotania mijałem subjekta, podejrzewając, że nowe ubranie wygląda tak na mnie, jak na Józefie jego odzież odświętna.
Bocznemi drogami dotarłem do pani Chewiszem. Do bramy wyszła Sara Poket i z przerażeniem odskoczyła w tył, twarz jej koloru kasztana z brązowej zmieniła się na zielonożółtą.
— Ty? — zawołała. — Ty? Boże miłosierny! Czego ci potrzeba?...
— Wyjeżdżam do Londynu, pani Poket, i pragnę pożegnać się z panią Chewiszem.
Nie oczekiwano mnie, bo kazała mi czekać na dworze, sama zaś poszła spytać, czy mnie przyjmą, czy nie. Wkrótce wróciła i poprowadziła mnie po schodach, przez cały czas nie spuszczając ze mnie oczu.
Pani Chewiszem chodziła, oparta na swej lasce, po sali z długim, nakrytym serwetą, stołem. Sala była oświecona podobnie, jak parę lat temu. Gdyśmy weszli, pani Chewiszem zatrzymała się i zwróciła się do nas. Stała akurat naprzeciw pokrytego pajęczyną kołacza ślubnego.
— Nie odchodź Saro — rzekła. — Cóż Pip?
— Jutro odjeżdżam do Londynu pani Che-