Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się — nigdy mi tego nie mówił. Ale zawsze mizdrzy się, gdy patrzę na niego.
Choć ta wiadomość była dla mnie nową i dziwną, ani chwili nie wątpiłem w jej słuszność. Bardzo mnie to gniewało, że Orlik ośmielał się ją kochać; patrzyłem na to, jakby na wielką obrazę.
— Przecież to dla ciebie nie może mieć znaczenia — spokojnie zauważyła Biddi.
— Tak, Biddi, niema, ale mi się to nie podoba i nie mogę tego ścierpieć.
— I ja też. Dla ciebie jednak, powtarzam, to wszystko jedno.
— Bardzo słusznie, ale muszę ci powiedzieć, że inaczejbym zaczął na ciebie patrzyć, gdyby czynił to z twego pozwolenia.
Od tego wieczoru obserwowałem Orlika i gdy tylko zaczynał się zalecać, stawałem między nim a Biddi. Był on związany z naszą kuźnią, dzięki nagle rozbudzonej skłonności do niego mej siostry, gdyby nie to, bezwarunkowo wyrzuciłbym go stąd. Doskonale rozumiał me zamiary i płacił mi tem samem, jak się później przekonałem.
Wszystko to dość już samo z siebie poplątało mi się w głowie, a jeszcze zwiększałem tę plątaninę pięćdziesięciu tysiącami różnych wywodów, choć dostatecznie poznałem, że Biddi znacznie lepsza, niż Estella i że uczciwa praca robotnika, do której się urodziłem, nie