Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie chciałem mówić. Ale trudno się było cofnąć.
— Piękna, młoda panna u pani Chewiszem. Niema takiej pięknej, jak ona. Bardzo mi się podobała i dla niej to chcę być dżentelmenem.
Uczyniwszy to niemądre wyznanie, zacząłem rwać trawę i rzucać ją do rzeki, jakby zamierzając sam pójść za nią.
— Dlaczego właściwie pragniesz być dżentelmenem — aby ją poniżyć, czy też by wzbudzić w niej miłość? — spokojnie spytała mnie Biddi po chwili milczenia.
— Nie wiem.
— Aby poniżyć ją — ciągnęła Biddi — myślę... lepiej zresztą, byś to wiedział... że byłoby lepiej i mądrzej z twej strony nie zwracać uwagi na jej słowa. A jeśli dlatego aby cię polubiła... i tu myślę, że lepiej, byś o tem wiedział... Według mnie ona nie warta tego.
Sam już to myślałem wiele razy i w tej chwili zupełnie się z tem zgadzałem. Ale czyż mogłem ją, prosty wiejski chłopak nie poddać się tej dziwnej niekonsekwencyi, w jaką tak często wpadają lepsi i mędrsi ludzie?
— Wszystko to prawda — rzekłem tylko, że ona bardzo mi się podoba.
Nie odezwałem się więcej ani słowem, rzuciłem się twarzą na ziemię, schwyciłem się obiema rękami za głowę i zacząłem rwać wło-